Wszędzie można było spotkać grupy rozmawiające z ożywieniem... Lody pękły, rozluźniły się węzły etykiety, spojrzenia stawały się wyraziste, usta bardziéj wymowne, zwierzenia poufalsze.
Odurzająca atmosfera balu działała na wszystkich bez wyjątku. Było coś podniecającego w powietrzu, przesyconém woniami, drgającém od skocznych tonów, od par krążących, w szalonym wirze. Odczuwała ją nawet zimna, sztywna, ostrożna sędzina Ożycka, która nie lubiła wydawać się ze swoich myśli.
Teraz na kozetce w buduarze obok doktorowéj Rylskiej, nachylona ku niéj dzieliła z nią uczynione spostrzeżenia — a pani Ożycka słynęła z bystrego wzroku i ostrego języka.
— Marcela jest promieniejącą — mówiła sznurując wązkie usta w ten sposób, jakby upatrywała w tym fakcie coś gorszącego lub obrażającego ją osobiście.
— Nic dziwnego — odparła dobroduszna doktorowa: kiedyż będzie szczęśliwą, jeśli nie dzisiaj.
Doktorowa stanowiła zupełny kontrast z sędziną. Była to okrąglutka i wesolutka kobieta, patrzyła na świat przez różowe okulary dobrego humoru. Sędzina była poważną jak kodeks i strzegła téż kodeksu przyzwoitości towarzyskich, zazdrosna jak argus jaki, wszędzie upatrując przekroczenia.
W téj chwili zajmująca rozmowa tych pań przer-