dobny do tego, jaki przedstawiało kilku zmordowanych tancerzy, odpoczywających w bocznych pokojach.
Wszędzie już czuć się dawały ostatnie tchnienia zabawy. Kotylion, przeciągany sztucznie, dogorywał, czasem zdawał się już konać, wówczas zmęczone matki podnosiły się z kanap, wołały córek, dotykały troskliwie ich twarzy i szyi, zalecały spoczynek. Marcela i Jadwiga prosiły, by nie przerywano zabawy, a ostatni zastęp niezmordowanych tancerzy nadawał jéj nowy impuls, dopominał się o prawa u tancerek i na wpół przemocą wprowadzał je znowu. Matki godziły się na to, zwyciężone ostatecznie błagalnym uśmiechem córek i znów zrezygnowane opadały na swoje miejsca.
Ale sztuczne podbudzenie trwało krótko; na wszystkich znać wyczerpanie, muzyka i tancerze dobywali sił ostatnich — nadaremnie. Siły wypowiadały posłuszeństwo. Aż wreszcie, kiedy mdłe światło poranka wciskać się zaczęło przez zamarznięte szyby do oświetlonych salonów, ostatni goście wychodzili tłumnie. Wśród ciszy, zalegającej miasto o téj godzinie, rozległ się głuchy turkot powozów i zniknął w oddali, a w salonach, pełnych przed chwilą ruchu, gwaru, woni, strojów i zbytku, walały się strzępki tarlatanów, tiulów, płatki opadłych kwiatów, kawałki wstążek, gdzie nie gdzie złamany wachlarz, zapomniana chustka lub rękawiczka. Ja-