Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/60

Ta strona została skorygowana.
55
──────


kiś nieskończony smutek wiał z tego zbrukanego apartamentu; posadzka, w któréj przed kilku godzinami przejrzéć się było można, teraz zdeptana, starta, bez blasku podobną była do pobojowiska.
Sawińscy nie patrzyli na ten smutny widok. Każdy szukał spoczynku i zasnął wśród miłych marzeń. Ojciec rad był, że uroczystość odbyła się z należnym blaskiem, że zaszczyciło ją obecnością wielu znakomitych osobistości. Stanisław cieszył się, że ten nudny wieczór był skończony. Marcela marzyła szczęśliwa, a serduszko Jadwini biło szybko, gwałtownie i ukołysało ją do snów radosnych. Każdemu z nich uśmiechały się błogie nadzieje.
Nazajutrz Marcela obudziła się około południa. Czuła jeszcze znużenie; ale znużenie bez przykrości, znużenie, które przypominało jéj wieczór tryumfu i szczęścia.
Dzwoniąc na służącę, pomyślała, że Ryszard przyjdzie zapewne zapytać o jéj zdrowie, a pilno jéj było zobaczyć go znowu. Miała mu tyle rzeczy do powiedzenia o wczorajszym wieczorze.
Panna służąca, zaspana jeszcze, podniosła story i jasne słońce zimowe rozświetliło szyby, czyniąc wyraźnemi fantastyczne kwiaty, ja kie na nich mróz wyrysował. Myśli Marceli były także jasne i słoneczne.
Ubrawszy się, przeszła do jadalnego pokoju i zapytała o ojca. Wbrew zwyczajowi, Sawiński spo-