skamieniałą z rękoma, zanurzonemi wśród kwiatów, cała drżąca, bez głosu.
Służący opowiadał, jak wszedł na palcach, przemówił, jak pan się nie ruszył; wówczas dotknął się jego ręki, ręka była już zlodowaciała.
Słuchała. Chciała przemówić, biedz, zobaczyć sama, zaprzeczyć téj strasznéj wieści. Ten człowiek mylić się musiał; to co mówił, było niepodobieństwem; trzeba było wezwać ratunku, doktora.
Ale nie była w stanie postąpić kroku, wydać głosu, w oczach zrobiło się jéj ciemno i padła zemdlona, tłukąc majolikowy wazon, którego ręce jéj uczepiły się konwulsyjnie.
Służący, przerażony tym rezultatem wieści, rzuconéj nieoględnie, nie wiedział, co ma uczynić; ale już ruch niezwykły zrobił się we wszystkich pokojach, słychać było płacz, okrzyki, bieganie, a we drzwiach ukazał się Stanisław na w pół ubrany, blady śmiertelnie.
Na widok zemdlonéj siostry, zrobił ruch, pełen gniewu, czy zniechęcenia i wydał rozkaz służącemu, by natychmiast biegł po doktora, a sam jak szalony rzucił się do pokoju ojca. On także nie mógł uwierzyć téj nagłéj śmierci.
Przy łóżku umarłego klęczała już Jadwisia, zanosząc się od łez, przyciskając usta gorące do jego ręki.
— Doktora, doktora! — wołała wśród łkań.