się nie było można żonie, szukającéj weselszego towarzystwa.
Pan Henryk wiedział, czém się przypodobać, więc zrobił dowcipną uwagę o kapeluszu pani Kalickiéj; z kolei pani Mulska chychotała się, zakrywając mufką usta. Oczy jednak ją zdradziły. Zresztą w téj chwili „De profundis”, zaintonowane przez duchowieństwo, niewczesny ten śmiech zagłuszyło.
Pani Kalicka widziała to i gorszyła się postępowaniem swéj rywalki wraz z prowadzącym ją panem Alfredem... Wszakże to pogrzeb, wesołość urąga żalowi rodziny, uroczystości obrzędu, wreszcie przyzwoitości saméj. Wiadomo przecież, że ta biedna pani Mulska jest trochę postrzelona, przytém nie tylko nie umie się prowadzić, ale nawet zachować przyzwoicie... Wypowiedziawszy to z właściwém ubolewaniem, pani Kalicka dała po cichu szczegółowe instrukcyę panu Alfredowi, gdzie mają się spotkać na przyszłéj maskaradzie. Czyniła to jednak z pobożnie spuszczonemi oczyma i z takim wyrazem, jakby rozpamiętywała zasługi zmarłego. A pan Alfred uszczęśliwiony otrzymaną schadzką, umiał także ułożyć twarz według okoliczności. Oboje więc przedstawiali wzorową parę, pełną skupienia i powagi.
Sędzina z doktorową spotkały się także. Witały się kiwając smutnie głowami z minami wyroczni, jakby chciały powiedziéć: a co, czy nie mówiłam? Nie mówiły przecież nic; nieszczęście, jakie spadło