na Sawińskich, było nieprzewidziane, pomimo to rozumiały się doskonale.
— Otóż i po wszystkiem! — szepcze sędzina.
— Tak! po wszystkiem — odpowiada doktorowa. — Co oni teraz poczną?
— Co? Będą musieli pracować i oszczędzać się, jak każdy inny. Po tych wszystkich zbytkach, to łatwo nie pójdzie. Oh! pożałują teraz nie jednego zmarnowanego grosza, zaręczam! Mój mąż zawsze mówi, że Sawiński mógł krocie zostawić.
— Patrz pani! Marcela wygląda, jakby z krzyża zdjęta, Jadwisi trudno poznać tak zapłakana, nawet Stanisław zdaje się w rozpaczy.
— Czy to panią dziwi? — ofuknęła ją sędzina. — Czyż nie mają czego płakać? Razem z ojcem stracili wszystko.
Potem dodała twardo.
— Teraz płaczą po nim, ale będą oni płakać na niego.
— A narzeczony! patrz pani, narzeczony — wołała doktorowa — wygląda jak okradziony.
— Bo téż i jest nim. Rzeczy się zmieniły; teraz to on robi nieosobliwą partyę. Utrzymać taką panią, jak Marcela, bez pomocy ojca — to nie małe zadanie.
— Może téż Sawiński co zostawił?
— Długi zostawił, powiadam pani, długi tylko; bo choć się zapracowywał... i tak nastarczyć nie mógł wydatkom.