Marcela, jéj siostra i Stanisław, Ryszard uczuł, że dopełnił w części przynajmniéj swego obowiązku.
Obie siostry, łkając rzuciły się w głąb powozu; Stanisław, który usiadł na przedzie, posunął się chcąc zrobić miejsce przyszłemu szwagrowi. Ale on zamiast wsiąść, zatrzasnął drzwiczki.
— Nie jedziesz z nami? — zapytał Stanisław przez okno.
— Nie; mam jeszcze tu rachunek do załatwienia. Powóz ruszył. Ryszard potrzebował może skupić myśli, odetchnąć zdala od wielkiéj boleści, któréj widok był mu nieznośny. Spostrzegł jednak, iż zwraca uwagę całego orszaku, powracającego teraz raźno, niemal wesoło do miasta. Wsiadł więc do jednego z powozów, kazał wyminąć ten tłum znajomych i objechać bocznemi ulicami.
Pierwszy raz od dni kilku miał chwilę czasu, ażeby zastanowić się nad sobą, nad swojém położeniem. Czuł się nad wszelki wyraz znużony. Drobiazgowe zabiegi, wydatki, targi: ten cały ciężar, który spadł na niego, był mu nieznośny. Faktycznie on zastąpił miejsce zmarłego w rodzinie. Czy tak miało być zawsze, czy on miał daléj dźwigać aż trzy egzystencye, niezdolne istniéć same przez się? Śmierć Sawińskiego niweczyła wszystkie nadzieje, burzyła gmach marzeń i przyszłość — bliską, zdobytą już, stawiała znowu w oddali. Nie była to jednak boleść serdeczna, to téż nie odejmowała mu ona trzeźwego poglądu na