położenie. Dla niego śmierć ta była katastrofą raczéj, niż cierpieniem; ambicya jego więcéj, niż uczucie była podrażnioną.
Niecierpliwym ruchem zrzucił kapelusz, czoło miał pałające. Piękna jego, energiczna głowa, w tył przechylona, wspierała się na jasném obiciu karety i rysowała na niéj swe kształty rozwinięte prawidłowo, bez zarzutu. Brwi teraz ściągnięte, łączyły się wyraźniéj twardą linją, nadającą ponurą surowość rysom. Oczy zapadłe nieco przez te dni trudów i bezsenności, zdawały się powiększone, paliły się wśród przyciemnionych powiek ogniem refleksyi i woli. Siedział nieruchomy ze źrenicami sztywno wbitemi przed siebie w przedmioty, których nie zdawał się widziéć, zapatrzony w głąb własnéj myśli.
Wśród miasta już wychylił się przez okno i zamiast do Sawińskich, kazał się zawieźć do siebie.
Kiedy Marcela uspokoiła się trochę, szukała przy sobie Ryszarda i zapytała o niego brata. W chwili w któréj najdotkliwiéj dało się jéj uczuć sieroctwo, potrzebowała spojrzéć w oblicze jego, by zaczerpnąć siły i odwagi. Sądziła, że zastanie go już w tym smutnym, pustym, przerażającym domu, gdzie wszystko mówiło o zmarłym, przypominało przeszłość; sądziła, że on odczuje tę potrzebę jéj serca — zwrócenia się teraz do przyszłości, że osłodzi jéj tę okropną chwilę. Ale go tutaj nie było...