— Łatwo tobie mówić — pochwycił Stanisław. — Ty, co jesteś na drodze do sławy, do majątku. Ha! gdybym ja był na twojém miejscu!
Uśmiech pełen goryczy przemknął po wargach Ryszarda. Mógł mu powiedziéć, że obydwaj byli twórcami swego położenia. Nie uczynił tego. Zdawał się zatopiony w myślach, a myśli jego musiały być poważne i przykre, bo twarz miała wyraz surowy. Źrenice straciły swą przejrzystość i świeciły chłodnym blaskiem, nie pozwalając odgadnąć uczuć.
Nie tracił czasu na odpieranie zdań przyszłego szwagra, jakby zdania te i człowiek, który je wypowiadał nie zasługiwały na to. Co innego ważyło się w jego myśli.
Po chwili jednak wyrzekł znowu:
— Czy znasz napewno stan waszego majątku, czy téż domyślasz się go tylko?
— Mogę zaręczyć, że tak jest.
— Czy Marcela wié o tém?
— Marcela? Także ją znasz! Ona nie pomyślała nawet o podobnych rzeczach. Kobiety tego nie rozumieją. A potém ona dotąd czuje tylko moralną stratę.
Ryszard nie odpowiedział nic. Pochylił głowę nieznacznym ruchem, i bezwiednie pochwyciwszy w rękę kościany nożyk, leżący na stole, ściskał go