Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/78

Ta strona została skorygowana.
74
──────


z nerwowém wysileniem. W téj chwili drzwi otwarły się cicho i weszła jego narzeczona.
Przyszła tu, bo potrzebowała być z Ryszardem; potrzebowała jego słowa, jego spojrzenia, by miéć odwagę do dalszego życia, a może czuła ogarniającą ją straszną samotność.
Ale pierwsze spojrzenie rzucone na niego, uczucia tego nie rozwiało. Ryszard postąpił ku niéj wprawdzie z pośpiechem, wziął jéj rękę, pocałował, a gdy to czynił, czuła jak dłoń jego drżała, jak usta były spieczone, ale twarz pozostała surową, źrenice nie miały blasku, jaki w nich dawniéj widziała. Rozumiała wyraźnie, iż śmierć ojca musiała spowodować zmianę położenia, do którego zastosować się należało. Nie miała przecież wcale jasnego pojęcia, na czém te zmiany zależéć mogą; nie pojmowała, co jest zbytkiem, a co nim nie jest, bo sztuczne potrzeby były dla niéj równie niezbędne, jak i konieczne. Znała tylko życie z jego łatwéj strony, wyrobiła sobie w niém nawet pewną praktyczną wprawę, ale ta ograniczała się tylko do warunków, wśród których zostawała. Po za niemi była podobną do istoty spadłéj z księżyca na ziemię. Oczekiwała od Czerczy wskazówek wyraźnych; wszakże on teraz powinien był nią rządzić!
On jednak pod tym względem zachowywał milczenie, więc powtórzyła mu pytanie, które on zwrócił do Stanisława.