ką, jak ty, przywykłą do wszystkich wykwintów życia...
— Ubodzy ludzie żenią się także... — zawołała — pracują wspólnie.
Uśmiechnął się z nieskończonym smutkiem.
— Żony ubogich mężów wychowują się inaczéj. Dziś, choćbyś tego chciała, nie zmienisz swojéj natury; przeniesiona w inne warunki, musiałabyś być nieszczęśliwą.
— Nieszczęśliwą! — zawołała z takim wyrazem, jakby nie pojmowała straszliwszego nieszczęścia nad to, co ją spotykało.
— Alboż ty masz pojęcie o ubóztwie, Marcelo! To dla ciebie dźwięk tylko bez znaczenia; ty nie powinnaś, nie możesz poznać go nigdy. Ja wzrosłem w jego twardym uścisku, borykałem się z niém od pierwszych dni młodości i wiem, jak ono jest gorzkie. Ubóstwo, to nietylko cierpienie, ofiara, troska nieustanna — to jeden szereg upokorzeń, przeciw którym buntuje się duma, to wiekuista bezsilność. Niedołężni tylko przyjąć ją mogą bez szemrania, ja niedołężny nie jestem.
Milczała przygnębiona, ale wzrok jéj mówił, że w téj chwili gotowa była z nim znieść wszystko.
— Posłuchaj mnie jeszcze — ciągnął daléj, jakby czytając w jéj myślach. — Tobie się zdaje, iż potrafiłabyś znieść tę groszową dolę bez szemrania, że byłabyś zdolną rachować się, oszczędzać, mieszkać