w ciasnych, dusznych pokojach, sprzątać je sama, jeść nędzny, źle zgotowany obiad, chodzić w wytartéj sukni i jeszcze drżéć o niepewne jutro.
— Nie mówmy o mnie — zawołała z wybuchem.
— Przeciwnie, tu idzie o ciebie, tyle przynajmniéj, co o mnie. Czyż uważasz mnie za tak wielkiego samoluba, iż, myśląc o przyszłości, siebie tylko biorę w rachubę. Przedstawiam ci tę przyszłość taką, jakąby była, gdybyśmy posłuchali serc naszych, bo powtarzam ci, uczynię, co zechcesz. Ale nie łudźmy się daremnie; ty i ja cierpielibyśmy tém srożéj, że w głębi duszy jedno drugiemu przypisywałoby swoje nieszczęście. Ty w nędzy, ty, co na perfumeryę wydajesz paręset rubli rocznie, ty, która niezdolna jesteś włożyć sukni lub uczesać się bez pomocy — ty, co nie potrafisz nawet zrobić kawy lub zapalić lampy — ty w nędzy, Marcelo!
— Bez ciebie także poznać ją muszę.
— Nie, nie, ty nie powinnaś zaznać jéj nigdy. Musisz zapomniéć o mnie.
Wstrząsnęła głową; w téj chwili zdawało się jéj to niepodobieństwem.
— Zapomnisz. Spojrzysz w życie trzeźwo, spokojnie. Zrozumiész, że dla takiéj, jak ty, kobiety w położeniu, w którém się znalazłaś, pozostaje tylko jedna droga.
Nie zrozumiała go; czytał to wyraźnie w jéj łza-