Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/89

Ta strona została skorygowana.
85
──────


ręce, jakby chciała zasłonić się przed tą potęgą, niweczącą uczucia, stawiając na ich miejsce drobne wyrachowania.
Ryszard wstrząsnął głową w milczeniu. Mógł jej powiedziéć, że czyniąc tak, postępowała jak ptak, co chowa głowę pod skrzydła, by nie widziéć myśliwych i sądzi, że tym sposobem zażegna niebezpieczeństwo. Mógł powiedziéć jéj wiele więcéj, ale w téj chwili mówiłby napróżno; ona nie byłaby zrozumiała.
Rozmowa ta była dla nich zarówno bolesną; radby ją zakończyć, a jednak, gdy odezwał się znowu, głos mu drżał, i kto wie, czy w tém drżeniu nie było tajemnéj nadziei, że ona nie zechce wysłuchać rozsądku.
— A teraz czekam rozkazów twoich. Czyż potrzebuję powtarzać, że uczynię wszystko, co zechcesz.
— Moich rozkazów! — zawołała. — Nie uważasz mnie przecież za tak nikczemną, bym odwoływała się do danego słowa, do przyjętych zobowiązań, skoro te stanąć mogą w poprzek pańskiemu życzeniu. Nie ma ich już.
Zdjęła zaręczynowy pierścionek i rzuciła go na stół tak gwałtownie, iż się po nim zatoczył. W tym ruchu niepodobna było poznać poważnéj, panującéj nad sobą Marceli. Świadczył on o niezmierném wzburzeniu.