Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/92

Ta strona została skorygowana.
88
──────


on nie cierpiał w téj chwili więcéj, niż jego znieść mogły? Chciał uciec ztąd czemprędzéj; szarpnął rękę z ujęcia Jadwini i skierował na nią wzrok tak pełen bólu, iż się przed nim cofnęła.
— Więc nie chcesz mi dać rady!...
— Idź do siostry, panno Jadwigo; ona cię potrzebuje bardzo — odparł wreszcie głosem tak zmienionym, iż trudno było poznać jego brzmienie.
— Marcela?... Ona tylko nasłuchuje twego kroku.
Załamał ręce słysząc te słowa.
— Idź do niéj — powtórzył gwałtownie — idź zaraz!
Przez chwilę patrzała na niego, gdy się oddalał pośpiesznie. Zaszło tu coś widocznie, czego nie pojmowała. Chciała zasięgnąć wiadomości od Marceli, ale ona nie była w stanie odpowiedziéć na żadne pytanie; łkania jéj przeszły w atak nerwowy, całe ciało wstrząsało się konwulsyjnie, a głośny płacz rozrywał piersi.
— Cóż się to stało? — zawołała Jadwinia, chwytając siostrę za ręce. — Ryszard tylko co odszedł, poszlę po niego.
Dłonie Marceli zacisnęły się kurczowo, jakby chciała ją powstrzymać, w oczach odmalował się tak dobitnie wyraz przestrachu i prośby, iż Jadwinia nie śmiała się jéj sprzeciwiać. Atak zresztą przechodził zwolna, łkania się uspakajały, tylko zęby jéj