Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/96

Ta strona została skorygowana.
92
──────


zdawało się jéj widziéć błyszczące źrenice wśród śmiertelnie bladéj twarzy, ale, gdy się zbliżyła, Marcela przymykała powieki, udawała śpiącą, jakby lękała się ludzkiego głosu i chciała pozostać sam­‑na­‑sam ze swą boleścią. Wówczas Jadwinia powracała, na swoje miejsce; na jéj dziecinnéj twarzyczce widniało postanowienie. Jasne brwi były ściągnięte, wargi poruszały się, jakby coś mówiła sama do siebie. Układała w swéj główce snać zamiary jakieś. Zerwała się, zapaliła świece na biurku siostry. Pochwyciła ćwiartkę papieru i zaczęła coś pisać gwałtownie.
Był to list do Ryszarda. Oburzenie jéj było zbyt wielkie, zbyt młode, by nie wybuchnęło słowem.
„Teraz już wiem wszystko — pisała — Marcela płacze dzisiaj, ale z pewnością w przyszłości błogosławić będzie nieszczęście, które uchroniło ją od związku z panem. Opuszczając ją w podobnéj chwili, okazałeś się pan nikczemnym. Skoro nie ma nikogo w rodzinie, coby panu to słowo rzucił w oczy, ja uczynić to muszę. Tak jest, tylko nikczemnicy zdolni są opuścić w podobnéj chwili.”
Napisała to wszystko jednym tchem, położyła własne imię i nazwisko, zaadresowała i poszła szukać kogoś ze służby, aby list zaniósł.
Apartament był pusty i ciemny, w kuchni za to odbywał się istny sejm; zgromadziła się tam cała służba, począwszy od zgrabnéj panny służącéj,