waarlyk naar mijne herberg. — Gardzę takiem postępowaniem; wracam do gospody!
Już zawracał, gdy go zatrzymał bardzo interesujący widok. Naraz istotnie zapachniało smażonem mięsem — żart Matuzalema oblókł się w ciało. Rozsunęła się mata i ukazało się czterech Chińczyków, niosących stół. Na nim stało mnóstwo naczyń porcelanowych najrozmaitszych form ze smażonem mięsem, ciastem, winem i pachnącemi kwiatami.
— Het middageten komt! — zawołał grubas, odzyskując humor.
— Istotnie, tak się zdaje! — skinął Godfryd de Bouillon. — Czyżby zauważyli nasze przybycie i zamierzali przywitać nas bibą? Nie sądziłem, aby Synowie Niebios odznaczali się takim talentem dyplomatycznymi
— Czekać! — roześmiał się Matuzalem. — Te specjały nie są dla nas.
Okazało się, że Matuzalem miał słuszność. Chińczycy nie mogli zamaskować zdziwienia, ujrzawszy cudzoziemców. Postawili stół między środkowym a tylnym pomostem i oddalili się pośpiesznie, aby zameldować Europejczyków.
Z poza tych samych drzwi wyszli dwaj mężczyźni. Zbliżyli się powolnemi i dostojnemi krokami. Obaj byli szczupli i wysocy. Nosili zwykłą odzież chińską bez odznak literackich czy wojskowych godności. Nosili kapelusze z łyka o szerokich kresach. Głowy mieli całkowicie wygolone, z wyjątkiem jednego miejsca, skąd zwisały długie warkocze.
Strona:PL May - Matuzalem.djvu/118
Ta strona została skorygowana.
114