niędzy. Ów zaś w chińskim stroju jest ho-tszangiem, podobnie jak i ty. Nawpół obłąkany, podaje się za fu-tsianga.
— Czego szukają ci Niemcy w Chinach?
— Szukają stryjka najmłodszego z nich, który jest nader bogatym człowiekiem. Szukają także jakiejś kobiety i jej dzieci.
— Słyszałeś to? Czyż rozmawiali po angielsku?
— Nie, w języku ojczystym.
— Rozumiesz go?
— Tak. Wiesz przecież, żem jest rodowity yankee na zbiegłem z okrętu, ponieważ zakłułem kolegę na śmierć. Przybyłem na „Królowę Wód“, gdzie nikt mnie nie znajdzie i gdzie mi będzie zupełnie dobrze, skoro się nauczę chińskiego. Jeździłem nieraz z Niemcami i tyle nauczyłem się z ich języka, bardzo zresztą podobnego do angielskiego, aby zrozumieć wcale dobrze naszych pasażerów.
— Świetnie! Podsłuchuj nadal; ale niech nie zauważą! Wynagrodzę cię osobno. Czy mają pieniądze?
— Naturalnie; wszakże tacy ludzie nie noszą przy sobie czystej gotówki; mają ją w czekach i w innych papierach.
— Nie znam się na tem. Odbiorę im gotówkę, a papiery sprzedam hui-tszu[1] w Ngo-feu.
— Nie zamierzasz jechać do Kuang-tszeu-fu?
— Ani mi się śni! Podczas snu tych drabów wyjedziemy na pełne morze.
- ↑ Prezes bractwa.