Strona:PL May - Matuzalem.djvu/203

Ta strona została skorygowana.

— Ponieważ powieszą was w Hong-Kongu, jak to zazwyczaj wiesza się korsarzy.
Ho-tszang spojrzał na swych dwóch sąsiadów, jakgdyby od nich spodziewając się pomocy. Unikali jego spojrzeń i nie ośmielili się przemówić. Byli tchórzami. Widząc, że sam musi się obronić, oświadczył:
— Panie, wszystko, co pan mówi, opiera się na wielkim błędzie, który się niebawem wyjaśni, jeśli mi pan tylko pozwoli zwołać załogę.
— Wystarczy wezwać tylko jednego, a takiego tu mamy. Czy będzie pan nadal zaprzeczał?
Liang-ssi wszedł właśnie, zajrzawszy uprzednio na wszelki wypadek. Ho-tszang, ujrzawszy go, zamilkł.
— No, odpowiadaj pan! W jakim celu trzyma pan armaty w skrzyniach?
— Czyżby to były armaty w owych skrzyniach? — brzmiała czelna odpowiedź. — Sprowadź pan nas nadół, a wówczas dowiodę, że to kłamstwo!
— Nie mam ku temu żadnej ochoty, gdyż na dole śpią pańscy marynarze. Ale w Hong-Kongu potrafią już z pana wydobyć prawdę.
— Dobrze, więc puść mnie pan! Okręt, zdaje się, oderwał się, a odpływ pędzi go po morzu. Odprowadzę go zpowrotem do portu. Wówczas niech Pan wytoczy oskarżenie przed hing-kuan[1].

— Nie posłucham, niestety, pańskiej rady. Możemy sprowadzić dżonkę zpowrotem do Hong-Kongu

  1. Mandaryn sprawiedliwości.
77