— Był niewinny. Wie pan zapewne, że Taipingowie założyli nową religję i pragnęli ocalić panującą dynastję. O mały włos, a byłoby się im powiodło. Dużo czasu upłynęło i więcej jeszcze krwi, zanim ich pokonano. Wreszcie rozproszyli się i w drodze do południowych prowincyj bandy ich plondrowały kraj. Jedna z owych band wtargnęła do Kwei-tszou. Któryś z jej przywódców był dawnym przyjacielem mego ojca; gościł u nas kilka dni, nie zdradzając się przynależnością do Taipingów. Wreszcie go znaleziono, zaaresztowano, a wraz z nim mego ojca, mimo że zapewniał o swej niewinności, i mimo świedectwa przyjaciela. Obu wtrącono do sing-pu[1] i zamknięto w klatkach. Jeden z urzędników odnosił się przychylnie do mego ojca, wskutek doznanych od niego dobrodziejstw. W nocy zakradł się do więzienia, otworzył klatkę i wypuścił ojca. Ojciec przybył do nas na parę chwil, aby się pożegnać. Od tego czasu wszelki po nim słuch zaginął.
Matuzalem przysłuchiwał się ze skupioną uwagą.
— To dziwne! — rzekł. — w jakiem mieście to się zdarzyło?
— W Seng-ho.
— Jak brzmi pana nazwisko rodowe?
— Pang.
— Pang, w Seng-ho! Czy pozwoli pan zapytać o pańskie imię wbrew zakazom grzeczności?
— Chętnie! Zawdzięczam panu wolność: jakżebym mógł się gniewać! Moje imię jest Fuk-ku, co oznacza „Przyczynę szczęścia“. Rodzice moi byli
- ↑ Więzienie