— To byłby wspaniały środek! Ale gdzie ich szukać?
— W przedniej luce — odpowiedział Deqenfeid.
— Dostęp jest otwarty. Prowadź nas pan!
Skinął na kilku swoich marynarzy. Turnerstick i Matuzalem poszli za nimi. Mijnheer chciał się przyłączyć, ale, niestety, okazało się, że wejście jest zbyt dlań wąskie. Musiał więc zostać na górze.
Dotarli do niewielkiej, zupełnie pustej komórki. Tu prawdopodobnie był skład zrabowanych rzeczy. Jeszcze węższe schody wiodły stąd do komórki na balast. Tam było całkowicie ciemno. Beadle zapalił woskową zapałkę. Przy nikłem jej świetle zauważono kilka rzędów zamkniętych garnków, wgrzebanych w piasek, stanowiący balast okrętu.
— Otóż i one! — odezwał się Turnerstick. — Weźmiemy kilka na górę!
Zapałka zgasła. Zapadł mrok. Wszakże wiedziano już, gdzie stoją garnki i odszukano je poomacku. Podczas tej cichej pauzy naraz usłyszano głośniejsze westchnienie.
— Czy jest tu kto? — zapytał Beadle.
— Ngái-ya — rozległo się zboku.
— To było po chińsku powiedziane. Cóżto oznacza?
— Oznacza „O biada“ — objaśnił Matuzalem. — Czyżby tu się znajdował jeden z korsarzy, może osadzony za jakieś przekroczenie?
— Kieu szin! — rozległo się po raz drugi.
Strona:PL May - Matuzalem.djvu/223
Ta strona została skorygowana.
97