wił młodego kadeta przy sterze. Dżonka ruszyła w powrotną drogę.
Turnerstick zszedł na środkowy pokład, zesłał kilku marynarzy do strzeżenia dolnego pokładu i poprosił swoich przyjaciół, aby udali się wraz z nim do obu Chińczyków, uwęzionych w skrzyni. Zapalono latarnie. Kapitan, Matuzalem, Godfryd, Ryszard i Liang-ssi ruszyli nadół. Degenfeld zapytał Liang-ssi, czy zna więźniów.
— Nie odparł Chińczyk. — Nie przypuszczałem nawet, że tu znajdują się jacyś ludzie. Zresztą, zabroniono majtkom zachodzić tutaj.
Latarnie jasno oświetlały komorę. Była niska, zprzodu bardzo wąska, zasypana wysoką warstwą cuchnącego piasku morskiego. Na lewo od schodów stały garnki cuchnące w liczbie mniej więcej sześćdziesięciu. Widać było, że niedawno przykryto je piaskiem, zapewne przed okiem urzędników portowych. Na prawo przegrodzenie oddzielało tę komorę od środkowej. Tam właśnie stała tajemnicza skrzynia, sklecona z twardego drzewa i zaopatrzona w małe otworki dla przewiewiu powietrza. Bok kwadratowej pokrywy wynosił półtora metra, wysokość skrzyni była jeszcze skromniejsza. Pokrywa stanowiła zarazem drzwi, zamknięte na nader mocny rygiel. Dwie osoby musiały się okropnie czuć w tak ciasnem pomieszczeniu.
— Teraz ja sam z nimi pomówię — oświadczył Turnerstick. — Jeśli ho-tszang skazał tych drabów na taką karę, muszą to być ogromnie niebezpieczne
Strona:PL May - Matuzalem.djvu/233
Ta strona została skorygowana.
107