nie jesteście korsarzami? — zapytał ze współczuciem Matuzalem.
— Yu, yu! — Nie, nie! — odpowiedzieli natychmiast ze zgrozą. — Tsa-men put tsze fam-fusuk-tsi! — Nie należymy do tych zbirów!
— Ni-teng kuan-fu? — Jesteście mandarynami?
— Tsze, tsze, ta kuan-fu. — Tak, tak, wysokimi mandarynami. — Ngo ho-po-so, tsze tong-tszi tsai Kuang-tszéu-fu. — Ja jestem ho-po-so, a ten jest tong-tszi z Kantonu.
— Ngo ko ni-tszai yen — Sprawdzę wiarogodność waszych zeznań.
— Tsa-men ko tsaen. — Potrafimy ich dowieść.
Degenfeld zaczął wypytywać o szczegóły.
Rzecz się miała tak: Tong-tszi udał się na dżonce do małego miasteczka nad Hong-hai-Bai, do Kam-hia-tszin; tu napadli go korsarze i pokonali załogę zapomocą garnków cuchnących. Tong-tszi wraz z innymi stracił przytomność. Kiedy się ocknął, znalazł się w tej skrzyni. Jak długo tkwił w niej, tego nie mógł sobie uświadomić. Było tu zupełnie ciemno i jedynie szmery rakiety, którą się zapala na każdym okręcie o zmroku, pozwalał mu orjentować się w czasie. Według tych obliczeń siedział w skrzyni przeszło tydzień.
Według pojęć europejskich, był niejako inspektorem lądowej załogi oraz marynarki prowincji Kuang-
Strona:PL May - Matuzalem.djvu/235
Ta strona została skorygowana.
109