robek, i wobec wrogów. Natomiast w stosunku do swoich bliskich Chińczyk odznacza się zbytnią pobłażliwością.
Ho-po-so mógł jeszcze jakoś się poruszać. Potrafił o własnych siłach wejść na pokład. Natomiast towarzysza jego trzeba było zanieść. Oczywiście, poprzednio ubrano ich. Własna ich odzież została zniszczona; musieli się zadowolić tą, jaka się znalazła w kajutach.
Usiedli na pokładzie i z rozkoszą wdychali świeże powietrze. Poszukano w kuchni i w spiżarni pożywienia dla zgłodniałych mandarynów. Mijnheer odezwał się przy tej okazij:
— Ik il voor ze kochen en braden; een vuurhaard is daar, ook een ketel hout en de vuurschop. — Chcę dla nich coś ugotować i upiec; jest tu kuchnia, kocioł, drzewo i ruszt.
— Co pan sobie myśli! — roześmiał się Godfryd. — Pan i gotować! Chciałbym zobaczyć pudding z pańskiego rusztu! Nie, gotowanie należy do mnie.
Mijnheer upierał się i przytaczał najrozmaitsze argumenty, które wszakże rozbijały się o twarde postanowienie Godfryda.
Tymczasem Matuzalem i Turnerstick zajęli się obu mandarynami. Chińczykom nie starczyło słów dla wyrażenia wdzięczności. Niestety, radość ich była zakłócona brakiem odpowiadających ich godnościom ubiorów, a nadewszystko — brakiem warkoczy. Po długich rozmowach zgodzili się wreszcie, aby Matuzalem kupił dla nich w Hong-Kongu odpowiednie
Strona:PL May - Matuzalem.djvu/237
Ta strona została skorygowana.
111