z zainteresowaniem przez całe tygodnie. Ale nie polecam nikomu wejść na taką łódź, zwłaszcza w nocy, — ludziom tutejszym, tan-kia, nie można ufać. Stanowią najniższą warstwę ludności, walczą z przeraźliwym niedostatkiem i uważają mandarynów, za pijawki, przed któremi muszą ukrywać każdą miskę skąpego ryżu. Głos nędzy zagłusza w nich uczciwość. Większość zatem tan-kia żyje w ustawicznej waśni z prawem.
Pod rozmaitemi pozorami starają się przyciągnąć cudzoziemca na barkę, Szczęśliwy ten, którego tylko docna ograbią! Tysiące osób szczezło, być może w żołądkach ryb — nie pozostawiając po sobie śladu.
Wzdłuż brzegów stoją cudzoziemskie faktorje z okazałemi ogrodami i olbrzymiemi hong — składami towarów. Sza-mien, malowniczy półwysep dzielnicy europejskiej, oddzielony od lądu kanałem stustopowej szerokości, obecnie stanowi niejako autonomiczne państewko. Trzy mosty, ufortyfikowane warownemi wrotami, prowadzą do Kantonu. Wytworne kamienice wznoszą się pośród zielonych trawników, pachnących ogrodów i cienistych alej. — —
Tu zatrzymał się parowiec „China-Navigation-Company“, który przewiózł szóstkę naszych bohaterów.
Aczkolwiek parowiec żeglował w zatoce z dwakroć mniejszą niż na morzu szybkością, trudno było pojąć, w jaki sposób wymijał bez szkody dziesiątki mknących wokoło łodzi.