ny, należący zatem do klasy wyższej. Drugi Chińczyk, ten który gwizdnął, zaliczał się zapewne do najniższych warstw ludności. Był bosy; spodnie sięgały mu ledwie do kolan; jako ubiór wierzchni nosił coś w rodzaju peleryny splecionej z długiej słomki. Głowę, odkrytą, ozdabiał cienki warkoczyk, przypominający ogon szczurzy.
Wąska, prosta ścieżka wiodła wzdłuż muru. Uboższy Chińczyk przybiegł właśnie tą dróżką, wołając zdaleka:
— Tszing, tszing, ta bang!
Ta-bang oznacza wielkiego kupca.
— Nie krzycz! — ostrzegł go witany, oczywiście po chińsku. — Nikt nie powinien usłyszeć, że się tutaj ktoś znajduje. Dlaczego pozwoliłeś mi tak długo czekać?
— Stałem na górze i czekałem na bardzo sędziwego pana.
Uprzejmość chińska wymaga, aby siebie nazywać młodym, a swego rozmówcę jak najstarszym. Miano „sędziwego pana“ odnosiło się do kupca, aczkolwiek ten był co najmniej dwukrotnie młodszy od swego pochlebcy.
— No, czyś się zastanowił? — zapytał „sędziwy pan“.
— Tak. Nie mogę.
— Dlaczego?
— Jest to zbyt ryzykowne i niebardzo się opłaca.
Strona:PL May - Matuzalem.djvu/259
Ta strona została skorygowana.