Zawołał półgłosem; zjawił się młody mężczyzna. Jubiler wraz z gośćmi wyszedł do przedsionka, a stamtąd po schodach zaprowadził ich do pokoju, przypominającego gabinet. W kącie, na półce, spoczywała mała, pękata figura Buddy; pod nią paliła się świeca.
Jubiler wysunął dwa krzesła. Sam nie mógłby usiedzieć, tak go trawił niepokój. Godfryd umieścił swoje krzesło za krzesłem studenta.
— Szkoda, że niebardzo rozumiem po chińsku, rzekł pucybut. — Chciałbym wiedzieć, co on takiego powiada.
— Dowiesz się, naturalnie.
— A więc chce mnie zgubić jakiś mój wróg? — zapytał jubiler. — Ale kto?
— Czy nie zna pan człowieka, który pana tak nienawidzi, że gotów jest na wszystko, byle ciebie zgubić?
— Tylko jednego takiego znam — Wing-kana, mego sąsiada.
— To on. Podsłuchałem przypadkowo rozmowę jego z człowiekiem, który dopuści się owej kradzieży.
— Kto jest tym człowiekiem?
— Nie wiem. Nie znam go. Jestem tu obcy, tao-tse-kue, i dziś dopiero przybyłem. Wing-kan chce pomścić obrazę.
— To on uprzednio mnie obraził!
— Tak. Powiedział, że żona pana jest córką króla żebraków.
Strona:PL May - Matuzalem.djvu/278
Ta strona została skorygowana.
32