— Wasza wzniosłości, rozkaż. Niech wyjdzie najaw, żem bez winy.
Wyrzekł tę prośbę tonem najgłębszego przeświadczenia. Mandaryn znał go dotychczas jako uczciwego człowieka i zaledwie dał się przekonać o jego winie. Spojrzał mu badawczo w twarz i rzekł:
— Twoje imię było dotychczas czyste i niesplamione. Dlatego chętnie uwierzyłbym twoim zapewnieniom. Ale biada ci, jeśli posągi znajdą się u ciebie! Kilku żołnierzy niechaj przyniesie potrzebne narzędzia! A teraz naprzód, Wing-kan, pokaż nam miejsce! Wezwany szybko wystąpił naprzód. Dotarłszy do oznaczonego miejsca, zatrzymał się, wyjął z rąk jednego z policjantów lampjon, oświetlił ziemię i rzekł:
— Oto tu! Wasza wzniosłość może zauważyć, że tu niedawno kopano.
— Rozkopać ziemię! — polecił mandaryn. — Teraz rozstrzygnie się, którego z was mam ukarać, jego, jako świętokradcę, czy ciebie, jako fałszywego donosiciela, kłamcę i oszusta.
Utworzono półkole. Dwaj policjanci zaczęli rozkopywać ziemię.
Wing-kan był pewny swej sprawy, jak można było wnosić z jego tęgiej miny; ale wnet mina zaczęła mu rzednieć, i to coraz widoczniej, z każdem głębszem uderzeniem łopaty i rydla.
Bożkowie byli zakopani bardzo płytko. Teraz utworzył się dół półtorametrowej głębi, a łopata nie natrafiała
Strona:PL May - Matuzalem.djvu/315
Ta strona została skorygowana.
69