— Mów! — rozkazał mandaryn. — O co ci chodzi?
— Pracowałem dziś bardzo ciężko i chciałem Po zamknięciu sklepu i po zapadnięciu zmierzchu wyjść do ogrodu. Podczas gdy — — —
— Zaczynasz dokładnie tak samo, jak on, — przerwał mandaryn. — Są to niemal te same słowa. Mów dalej!
— ...podczas gdy stałem przy murze i rozkoszowałem się świeżem czystem powietrzem, zobaczyłem mimo ciemności dwóch ludzi, noszących palankin.
— Dokładnie tak, jak i on! Dalej!
— Zatrzymali się przed murem jego ogrodu, wyjęli ciężkie przedmioty z palankinu i przerzucili przez mur.
— To kłamstwo! To kłamstwo! — wołał Wing-kan. — To wszystko zdarzyło się u niego!
— Milcz! — zgromił go mandaryn. — Wysłuchałem twego łgarstwa, a teraz chcę usłyszeć, co powie Hu-tsin. Możesz się odzywać tylko wówczas, gdy cię pytam! Nie znaleźliśmy tu nic, a więc kłamałeś. Mów dalej, Hu-tsin!
— Obaj nieznajomi, których twarzy nie mogłem rozpoznać, odstawili palankin na bok, gdzie zapewne stoi jeszcze dotychczas. Następnie wrócili i przedostali się do ogrodu sąsiada, który zapewne oczekiwał ich gdyż usłyszałem jego głos. Poczem rozległo się uderzenie rydla. Kopano dół — zamierzano więc coś zakopać. Nasłuchiwałem długo, póki nie ucichło.
Strona:PL May - Matuzalem.djvu/317
Ta strona została skorygowana.
71