na bok. Ledwo usunięto górną warstwę ziemi, ukazały się oba posążki. Wyjęto je, starannie oczyszczono i postawiono na ziemi.
Nasi podróżni z trudem tłumili śmiech, spoglądając na bożków. Były to dwie drewniane otyłe lalki w siedzącej postawie, wymalowane na bronzowo, śmiejące się do rozpuku, tak, że ich drobne mongolskie oczki ledwo były widoczne.
— Dziwolągi! — rzekł Godfryd de Bouillon. — Jeśli wszyscy bogowie Chin są takimi starymi błaznami, to owszem, bardzo mi się podobają. Zdaje się, że się im nienajgorzej wiedzie, i że są w najlepszym humorze. Co pan o tem myśli, mijnheer?
— Ik zeg, zij zijn ontzettend veel dick. Zij moeten zeer goed gegeten hebben. — Ja myślę, że są straszliwie opaśli. Widocznie nigdy sobie nie skąpili.
— Co mówią ci obaj panowie? — zapytał mandaryn.
— Dziwią się, że człowiek mógł wpaść na tak zbrodniczy pomysł i wyrwać takich bogów z kontemplacji, odpowiedział Matuzalem.
— To najcięższe przestępstwo, jakie człowiek może popełnić. Spętajcie świętokradcę! Kara dorówna przestępstwu.
Wing-kan rzucił się przed nim na klęczki i zawołał z przestrachem:
— Litości, litości, najwyższy panie! Jestem niewinny! Nie wiem, jak ci ludzie i te bogi dostali się do mego ogrodu!
Strona:PL May - Matuzalem.djvu/321
Ta strona została skorygowana.
75