Ledwo umilkły kroki, tong-tszi zapytał niewinneqo jubilera:
— Twoja uczciwość została dowiedziona. Czy Jesteś zadowolony?
— Tak, najpotężniejszy dobroczyńco. Ale żądam surowego ukarania Wing-kana!
— Nie uniknie kary.
— Rozkazujący głos waszej wspaniałości mówił tylko o wygnaniu!
— Tak, w ten sposób pozbędziesz się wroga. A może ci to nie wystarcza?
— Sądzę, że śmiercią karane jest takie przestępstwo!...
Wówczas mandaryn podszedł doń bliżej i rzekł stłumionym głosem:
— Pragniesz jego śmierci — dobrze! Ale w takim razie sędzia dowie się, że bóstwa były najpierw w twoim ogrodzie, i zapyta, kto je przeniósł. Czy bardzo ci to odpowiada?
— Nie, nie! — odparł szybko Hu-tsin.
— A więc milcz i nie szukaj zemsty na wrogu! Groziło ci wielkie niebezpieczeństwo. Nie chcę wiedzieć, jak to się wszystko odbyło; ten obcy kuan-fu uratował życie tobie i wszystkim twoim domownikom, mieszkaniec naszego kraju nie odważyłby się na nic podobnego. Skłoń głowę przed jego dobrocią i wspominaj go z wdzięcznością.
Podniósł się i odszedł ku domowi. Oczywiście, towarzyszył mu cały orszak, Hu-tsin uchwycił Matuezalema za rękę i rzekł:
Strona:PL May - Matuzalem.djvu/327
Ta strona została skorygowana.
81