służącego, który zaprowadził go do jadalni, gdzie już zebrali się wszyscy towarzysze.
Po obiedzie przyniesiono gościom fajki. Spędzili godzinę w jadalni na pogawędce. Liang-ssi, który się był spóźnił do obiadu, opowiedział, że w ogrodzie tong-tszi zauważył coś bardzo ciekawego.
— Cóż takiego? — zapytał Matuzalem.
— Mógłem się przekonać, w jaki to sposób bogacą się mandaryni. Wie pan zapewne, że majątek każdego straconego przypada państwu?
— Tak.
— No. tong-tszi, zdaje się, uważa jubilera już za straconego. Kazał zaaresztować także jego pomocników i służbę. A teraz ogałaca opustoszały dom.
— On sam?
— Nie licuje to z jego stanowiskiem. To służba krząta się i znosi wszelkie wartościowe rzeczy. Skoro nazajutrz rano kuan od sprawiedliwości przyjdzie skonfiskować majątek świętokradcy, znajdzie tylko drobiazgi bezwartościowe.
— Ale przecież Wing-kan zna stan swego majątku!
— O, panie, nikt Wing-kana nie będzie pytał. Wszystko, co powie, będzie uchodziło za kłamstwo. Zresztą, nim dzień wzejdzie, może zaniemówić na zawsze.
— Hm! Nasz gospodarz chce mu pomóc do ucieczki!
— Czy tak powiedział? Wierzę. Zbieg musi zo-
Strona:PL May - Matuzalem.djvu/334
Ta strona została skorygowana.
88