Goście spali długo i smacznie. Po przebudzeniu wypili herbatę w ogrodzie. Mandaryn wyjechał był w sprawach urzędowych, zostawiwszy gości opiece swego marszałka. Towarzystwo postanowiło wykorzystać jego nieobecność, która miała potrwać do obiadu, i zwiedzić miasto. Zwrócono się do marszałka po palankiny.
Przed wyprawą na miasto Matuzalem złożył jubilerowi przyrzeczoną wizytę. Towarzyszył mu Godfryd. Przeszli przez ulicę w zwykłym ordynku — oczywiście, pies stanowił awangardę.
Hu-tsin przyjął ich z wylewną serdecznością. Zaprosił do jednego z pokojów mieszkalnych. Był to pokój obszerny; można go było dowolnie przedzielać ruchomemi parawanami. Z poza jednego z owych parawanów wyszła żona jubilera. Matuzalem widział ją już poprzedniego wieczora przy świetle lampjonów. Rysy jej twarzy, mongolskie, były jednakże bardzo subtelne i miłe. Podała gościom rękę i zaprosiła ich na herbatę.
Stół i krzesła były znacznie niższe, niż sprzęty używane w Europie. Dopiero dzięki przyzwyczajeniu