wał. Wspaniały wiatr wydął żagle. Horyzont wyraźną krechą obrębiał morze, a niebo niezachmurzone uśmiechało się do wesołych twarzy załogi.
Nadto port był wpobliżu, nadto okręt wiózł pasażerów, którzy potrafili sobie zdobyć przychylność kapitana. Wsiedli w Singapore i zamierzali wysiąść w Kantonie. O, to były cudowne dni kapitana Fricka Turnersticka! Od lat nie toczył na pokładzie takich rozmów i dyskusyj. I cel podróży wspomnianych trzech pasażerów tak mu przypadł do gustu, że postanowił nierychło rozstać się z nimi; mógł im przez dłuższy czas dotrzymywać towarzystwa, zdawszy obowiązki patrona na doświadczonego sternika.
Owymi pasażerami byli: student Fryc Degenfeld, zwany błękitno-purpurowym Matuzalemem, jego pucybut Godfryd Ziegenkopf, zwany Godfrydem de Bouillon, i wreszcie Ryszard Stein, który jechał w roli spadkobiercy chińskiego magnata.
Siedzieli oto na pokładzie i spoglądali przed siebie na morze, gdzie widać było zdala kilka żagli. Krzesła polowe nie stały przy sobie rzędem. Nie godziłoby się to z pojęciem subordynacji, jakie wyrobił sobie w ciągu długich lat służby Godfryd de Bouillon. Zawsze biegał ztyłu za swoim panem Matuzalemem, jakże mógł więc teraz zmieniać naturalny porządek? Siedział przeto w zwykłem trzykrokowem oddaleniu za studentem i trzymał bańkę fajki wodnej, której ustnik tkwił w ustach Matuzalema. A jakże, przed wyjazdem nie zapomniano zaopatrzyć się w nową fajkę.
Strona:PL May - Matuzalem.djvu/35
Ta strona została skorygowana.
31