— Ślub? — rzekł już tonem łagodniejszym. — Ale jaki?
— Czyż jesteś kapłanem, że o to pytasz?
— Nie. Uszanuję świętość ślubu. Skąd przybywasz?
— Z Tszing-tu w prowincji Sce-tszuen.
— To bardzo daleko!
— Ślubowałem iść do Kuang-tszéu-fu i trzy razy dziennie zwiedzać ten dom Stu Władców Niobios. Ojczyzna moja leży na pograniczu pustyni. Zwiedziłem więc Tybet i nauczyłem się tamtejszej mowy. Znalazłszy się w świątyni, usłyszałem wrzawę i dźwięki tybetańskiego języka. Przyszedłem zobaczyć, co się tu dzieje. Nic złego nie zrobiłem, a jednak przemawiasz do mnie, jak do przestępcy.
— Czy wiesz, co tu się stało wczoraj wieczorem?
— Dowiedziałem się na ulicy.
— Skradziono bogów. Kiedyśmy ich wreszcie przynieśli, świątynia znów została skalana.
— Skalana? — zapytał Liang-ssi tonem najwyższego zdziwienia. — Któż ją skalał?
— Ci dwaj obcy ludzie.
— Ci? Muszę się zapytać, czy wiesz, kto to są lamowie?
— Lamowie są mnichami i mieszkają w klasztorze.
— Tak powiadasz ty, który mienisz się doktorem pióra? Czyż nic nie słyszałeś o dalaj-lamie,
Strona:PL May - Matuzalem.djvu/367
Ta strona została skorygowana.
121