— Szybko idźmy stąd! Zaraz tu nadejdą!
Wraz z Godfrydem i Ryszardem wyszli na pusty dziedziniec. Między celami bonzów korytarz prowadził do małego warzywnego ogrodu, który przylegał do podobnego ogródka sprzedawcy trociczek. Dzieliła je furtka. Domek sprzedawcy wychodził na wąski zaułek, biegnący równolegle do ulicy, przy której mieściła się świątynia. Przebywszy tę drogę, zbiegowie znaleźli się w zaułku.
Narazie nie groziło im żadne niebezpieczeństwo. Teraz trzeba było, nie budząc podejrzeń, przedostać się do palankinów. Tong-tszi poprowadził swoich towarzyszów przez ulicę poprzeczną. Z rogu już zobaczyli muzykantów i tłum, zgromadzony przed świątynią. Kulisowie stali po drugiej stronie ulicy. Jeden z nich spojrzał przypadkowo w kierunku rogu. Zobaczył swego pana i, na jego znak, podbiegł wraz z kolegami.
— Jedziemy do domu? — zapytał Matuzalem.
— Pan — tak, ale ja — nie, — odpowiedział mandaryn. Wsiądę do palankinu. ale niedaleko stąd zatrzymam się, aby iść za policjantami, którzy odprowadzą pańskich przyjaciół do więzienia. Chcę się dowiedzieć, co z nimi zrobią. Przyniosę wiadomości. Prosiłem was kilkakrotnie, abyście odważali każdy swój postępek. To, co się teraz zdarzyło, jest o wiele gorsze i niebezpieczniejsze, niż wczorajsza przygoda. Pańscy przyjaciele wykroczyli nietylko przeciw prawu, ale i przeciw ustawom religijnym. Ostrożność
Strona:PL May - Matuzalem.djvu/381
Ta strona została skorygowana.
135