— Szczęście dla t’a, że uciekł! Lama został przez niego ciężko obrażony. Zamierzał go ukarać i wstawić mu nogi odwrotnie, prawą w lewo, a lewą w prawo, nadto piętami naprzód.
— Vu, vu! — krzyczał z za posągu arcykapłan. — Ngo put yuk, ngo put yuk! — Nie, nie! Nie chcę, nie mogę!
Tong-tszi zwrócił się z wyrzutem do urzędnika więziennego:
— Mój młody krewny działał zbyt porywczo. Czy był pan kiedyś w Tybecie?
— Nie — odpowiedział zapytany.
— A czy widział pan kiedyś lamę?
— Nie.
— A może pan zna ich prawa i zwyczaje?
— Nie czytałem jeszcze odnośnych ksiąg. Lecz wasza wzniosła i słynna mądrość powinna wziąć pod uwagę, że musiałem uznać tych dwóch obcych ludzi za Fu-lenów, skoro jeden posługiwał się ich mową!
— To da się łatwo wytłumaczyć. Pogrążony w kontemplacji wszechbytu, duch jego wędrował po obcych krajach i w pewnej chwili usłyszał mowę Fu-lenów. W tej właśnie chwili zmusił pan tę świątobliwą duszę do powrotu, i oto, mając jeszcze uszy pełne słów Fu-lenów, przemówiła ich językiem. Ale przypuśćmy nawet, że mamy przed sobą Fu-lenów, to czy mój młody brat posiada prawo przesłuchiwania przestępców?
Młody urzędnik, stropiony, milczał.
— Jesteś jeszcze młody, ale jako kuan-fu i moa-
Strona:PL May - Matuzalem.djvu/388
Ta strona została skorygowana.
142