Tong-tszi postarał się, aby nasi bohaterowie otrzymali przyzwoite cele, przeznaczone dla znakomitych więźniów. Poza tem kazał przyrządzić dobrą strawę i dbać o ich wygodę. Zaznaczył, że nazajutrz wróci tu w towarzystwie wyższych mandarynów, aby ustalić prawdziwą narodowość i stan jeńców. Polecił ich więc starannej opiece linga, który ze swej strony zapewnił go:
— Nie spuszczę ich z oka. Nie powtórzy się to, co się przytrafiło memu zastępcy, który dziś siedzi już pod kluczem, albowiem pozwolił wczoraj umknąć świętokradcom.
— Zasłużył na tę karę — rzekł tong-tszi. — Był nieostrożny.
— Zapewnia mnie, że to nie jego wina. Nie rozumie, jak to mogło się zdarzyć. Przeprowadziłem dziś badania i znam już okoliczności tej ucieczki.
— Mianowicie?
— Wczoraj późną nocą zjawił się w więzieniu jakiś obcy człowiek, którego wartownicy wpuścili, gdyż pokazał im wysoką oznakę...