— Ba, co znowu! — odpowiedział student. — Nie wstydzisz się.
— Ach, to tak niebezpieczne. Co ja zrobię, jeśli was zatrzymają?
— Każesz się zawieźć zpowrotem do tong-tszi. Ale to wykluczone. Mamy prawo zwiedzić więzienie o każdej porze dnia i nocy; nikt nie może nam tego zabronić. A skoro znajdziemy się w gmachu, zobaczymy, co czynić. Jeśli uwolnienie więźniów okaże się niemożliwe, odejdziemy w spokoju. Głowa do góry, chłopcze! Za kwadrans będziemy zpowrotem.
Ryszard uścisnął go serdecznie i cofnął się w mrok. Degenfeld i Godfryd wyszli na ulicę. Było ciemno, choć oko wykol. Ale nawprost nich padały nędzne światełka z kilku okien z naoliwionego papieru.
— Oto więzienie — odezwał się półgłosem Degenfeld.
— Tak, o ile tong-tszi dobrze nas poinformował. Niech mi pan powie, co czujesz koło żołądka?
— Mam uczucie, jakbym wypił skwaśniałe piwo.
— O, to właśnie! I w przełyku jest mi cosik niewyraźnie. Czy to sumienie stanęło mi w gardle? Mam na myśli złe sumienie, czyli trwogę.
— I ja nie potrafię z zimną krwią puszczać się na taką awanturę. A więc chodź-że, stary Godfrydzie!
— Godfryd? Wypraszam sobie teraz podobną
Strona:PL May - Matuzalem.djvu/419
Ta strona została skorygowana.
25