Coraz więcej dookoła ukazywało się żagli. Biało-niebieskie kłęby dymu otaczały parowce, dążące do Kantonu, lub przybywające stamtąd. Morze coraz bardziej się zapełniało statkami; wreszcie wyłoniły się na widnokręgu skaliste wybrzeża Hong-Kongu i innych wysp nad Zatoką Perłową.
— Bardzo przykre, że otman nie jest Chińczykiem — rzekł kapitan. — Ale poczekajmy trochę, a formalnie okrążą nas łodzie. Pokażę panu wówczas, jak władam językiem Synów Niebios. Swoją drogą czas już, aby pan otworzył kufry.
— A to w jakim celu? — zapytał Degenfeld.
— Aby włożyć chińskie ubiory.
— Nie mamy takich.
— Co? Chce pan udać się na ląd i zapędzić w środek chińskiego miasta ubrany nie według tutejszych zwyczajów? Chce pan tam iść w swej jaskrawej czapeczce studenckiej?
— Czemu nie?
— Ponieważ jest to fałszywe z gruntu: Będą za panem biegli, jak za rarogiem. Będą pana wyzywać od cudzoziemskiego barbarzyńcy. Dozna pan wszelkich przykrości i możesz nawet wpaść w prawdziwe niebezpieczeństwo.
— Ba! Kto mi zabroni ubierać się według własnego gustu?
— Zdrowy rozsądek. Jeśli pan chce naprawdę poznać Chiny i Chińczyków, to nie powinieneś się zdradzać, że nie jesteś tubylcem. Nie zna pan
Strona:PL May - Matuzalem.djvu/42
Ta strona została skorygowana.
38