siedział jeszcze wciąż na pokładzie, był owym poborcą podatków, o którym mówił tong-tszi.
Matuzalem uważał za właściwe odpalić:
— Jak pan powiada? Mamy być jemu przedstawieni? Kto jest wyższy, on, czy ja?
— Ja, oczywiście, że ja! — zawołał poborca, zrywając się z miejsca. — Jestem wielce szanownym yao-tszang-ti Światła Wszystkich Królów. Kto śmie uważać się za wyższego?
Podszedł, brzęcząc szablą, i wyprostował się dumnie. Nosił strój chińskiego urzędnika. Na czapce miał zwyczajny pozłacany guzik — odznakę najniższej klasy mandarynów. Aby jednak wzbudzić szacunek, paradował z dwiema długiemi szablami po bokach. Twarz była bez zarostu, Ale warkocz zato sięgał niemal do stóp. Przemawiając, pobrzękiwał szablami.
Lecz oto Jin-tsian zbliżył się do niego i huknął:
— Milcz! Czem jesteś wobec nas? Nędznym owadem! Czy nie widzisz, że noszę na głowie niebieską kulę? A ten wysokourodzony dostojnik, do którego skierowałeś swoje głupawe słowa, tylko wskutek wspaniałomyślności nie pokazuje drogocennej czerwonej kuli, którą ma prawo nosić. Stwierdź, że on posiada kuan Syna Niebios, i padnij przed nim na kolana, błaźnie!
Poborca podatków, wielce zmieszany, zapomniał o swoich szablach i o dumnej postawie. Ukląkł przed Degenfeldem, schylił twarz do samej niemal ziemi i skomlał:
Strona:PL May - Matuzalem.djvu/438
Ta strona została skorygowana.
44