przywitał gości z należnym szacunkiem i zaprosił ich do swego mieszkania.
Jakże się zdumiał, skoro goście wysiedli z palankinów. Nigdy jeszcze nie widział tak ubranego człowieka, jak Matuzalem. Twarz jego wyrażała najwyższe zdziwienie, powieki schowały się niemal pod czapką, a usta rozwarły się do krzyku. Podobnem oszołomieniem tchnęły oblicza licznie zebranej służby.
— No, — szepnął po niemiecku Godfryd — czego tak gały wyłupili. Czy mam zapalić fajkę, czcigodny Matuzalemie?
— Tak, zapal ją, — odpowiedział student. — Kłóci się to ze zwyczajem kraju, ale spotęguje szacunek dla nas.
Godfryd spełnił polecenie. Matuzalem ujął ustnik i pociągnął z całej mocy. Dopiero po wypuszczeniu dymu odpowiedział z godnością na powitanie mandaryna.
Ten zaś ukłonił się jeszcze niżej i zaprosił dostojnych gości do mieszkania. Newfundlandczyk zrozumiał gest gospodarza. Powolnemi krokami skierował się ku drzwiom, za nim szedł Matuzalem, za którym znowu kroczył Godfryd, trzymając fajkę i obój. Żaden z nich nie raczył nawet spojrzeć na świtę burmistrza, śród której znajdowali się mandaryni niższych rang. Turnerstick szedł z rozwiniętym wachlarzem, prowadząc pod rękę mijnheera, który trzymał otwarty parasol. Potem szli obaj bracia i wreszcie pochód zamykał Ryszard Stein.
Strona:PL May - Matuzalem.djvu/447
Ta strona została skorygowana.
53