pana, ale, gdy ten podnosił palec, pałaszował wszystko.
A więc Newfundlandczyk nie przepuścił ani jednego dania. Obsługiwano go, jakgdyby był mandarynem najwyższej rangi. Czy było to szyderstwo ze strony gospodarza? Nie obchodziło to Matuzalema. Nic nie zakłócało powagi i godności tej wieczerzy, powagi i godności, do której pies dostroił się znakomicie.
Po wieczerzy mandaryn wręczył Matuzalemowi menu i zapytał, czy goście są zadowoleni. Otrzymał odpowiedź potwierdzającą, zresztą zupełnie szczerą. Następnie poprosił o pozwolenie odejścia, ponieważ uważał się za niegodnego towarzystwa tak oświeconych ludzi.
Po oddaleniu się mandaryna przyniesiono grzane wino, przyrządzone z ryżu. Niebyło smaczne. Niebawem goście opuścili jadalnię i udali się na spoczynek.
Newfundlandczyk nigdy jeszcze nie miał takiego posłania. Na skinienie swego pana skoczył posłusznie na łóżko z wyrazem zdziwienia w mądrych ślepiach.
— Tak, — rzekł Godfryd, który krzątał się jeszcze w pokoju Matuzalema, — dzisiaj dobrze ci się powodzi, bo jesteś czworonożnym przodkiem. Ale w domu wszystko się odmieni. Będziesz nadal spał na słomie, a jeśli ci się przyśnią Chiny, to oberwiesz cięgi. Śpij więc w spokoju i obudź się wcześnie, bo wczesnym rankiem wyruszamy z tego
Strona:PL May - Matuzalem.djvu/456
Ta strona została skorygowana.
62