— Wręcz przeciwnie. W żyłach pana będzie krążyła zdrowa i jasna krew, i będzie się pan czuł o wiele lepiej.
— Czy utyję?
— Mam nadzieję.
— Tak? A więc naprzód! Choćby na skraj świata!
Pod wpływem radości uderzył parasolem wierzchowca, który natychmiast puścił się w galop. Mijnheer nie to miał na myśli. Wydając przeraźliwe okrzyki, uchwycił się grzywy konia, gubiąc w drodze czapkę, parasol i torbę z ziołami.
— Help, help! — Na pomoc, na pomoc! Przewidziałem, przewidziałem! Bądź zdrowa, moja Holandjo! O biada mi, wylatuję w powietrze!
Pozbierano zgubione rzeczy i osadzono wreszcie ogiera. Mijnheer oprzytomniał ze strachu, wytarł pot chustką, włożył czapkę, wziął do ręki parasol, polecił przywiązać torbę do strzelb, poczem zapytał:
— Hola, moi panowie, czyż nie była to próbka holenderskiej odwagi i dziarskości? Czyż nie jestem niezwykłym jeźdźcem?
— Tak, — odpowiedział przez śmiech Godfryd — szczęście dla pana, żeś był przywiązany i że trzymałeś się mocno grzywy, inaczej byłbyś na pewno runął. Nie radzę panu nadal dawać próbki holenderskiej odwagi i dziarskości. Nie potrafi pan jeszcze galopować.
— O, ja muszę tak jeździć, ja muszę utyć!
— Otóż to, jest pan na całkiem fałszywej dro-
Strona:PL May - Matuzalem.djvu/474
Ta strona została skorygowana.
80