— Nie możemy inaczej postąpić. Przekonaliśmy się, że sztaby są na miejscu. Chwilowo to wystarczy. Nie możemy przecież wlec ich ze sobą, nie wiemy bowiem, jakie przeciwności losu jeszcze nas oczekują. Zakopiemy je znowu i postaramy się w drodze powrotnej przejechać tędy.
Nie można mu było odmówić słuszności. Przywrócono wszystko do poprzedniego wyglądu, nie zostawiając śladu swej tajemnej działalności.
Zakopano także nóż Ye-Kin-Li w miejscu, w którem poprzednio był leżał. Matuzalem nie ukończył jeszcze tej roboty, gdy w zagajniku rozległ się rozkazujący głos:
— Ta kik hia! — Powalcie ich!
W tej samej chwili napadło na nich dziesięciu ludzi. Uzbrojenie ich nie było zbyt groźne: stare szable, jeszcze starsze flinty, piki i jedna maczuga.
Matuzalem zerwał się z błyskawiczną szybkością. Uchwycił za ręce swych towarzyszy i pociągnął ich, aby zyskać dystans i znaleźć się za drzewem. Wyciągnął wlot dwa rewolwery i skierował na napastników. To samo Ryszard i Godfryd. Chińczycy byli oszołomieni i zatrzymali się na miejscu. Jeden z nich przyłożył karabin, wszakże Matuzalem ostrzegł go:
— Precz z flintą, bo kula moja trafi cię prędzej, niż twoja zdąży opuścić lufę! Cośmy wam złego wyrządzili, że na nas dybiecie?
Napastnik, który wydawał się przywódcą bandy,
Strona:PL May - Matuzalem.djvu/487
Ta strona została skorygowana.
93