kilku dniach także obu synów. Zalecił im czekać w pewnem umówionem miejscu na matkę i siostry.
— No i co, spotkali się?
— Niestety, nie. Mandaryn natknął się na różne przeszkody, chłopcy zaś nie mogli długo czekać. Ulotnili się gdzieś i przepadli bez śladu. Matka i córki, po oswobodzeniu, przyszły na umówione miejsce za późno. Odtąd nic już o obu chłopcach nie słyszeliśmy.
— A cóż matka?
— Musiała, oczywiście, uciec do innej prowincji. Tułając się po świecie o kiju żebraczym, przybyła któregoś dnia do mnie. Zapytałem ją o nazwisko i pochodzenie. Okazało się, że to moja krewna. Jej ojciec był kuzynem mego ojca. Uprzykrzyła mi się samotność, przygarnąłem więc ich do siebie. Wkrótce potem zmuszony byłem opuścić Hu-nan. Wyruszyłem do Yu-nan, skąd niedawno znów wróciłem.
— I te trzy kobiety mieszkają u pana?
— Tak.
— Nazwisko ich rodowe brzmi Seng-ho?
— Tak.
— A familijne Pang?
— Tak, panie, — potwierdził Chińczyk zdumiony. — Skąd pan wie?
— Mam wrażenie, że słyszałem coś o tym wypadku. Czy uciekinier nie był kupcem, imieniem YeKin-Li?
— Tak.
Strona:PL May - Matuzalem.djvu/495
Ta strona została skorygowana.
101