Godfryd rzadko grał na oboju coś poważnego, ale kiedy to czynił, zasługiwał na prawdziwy podziw. Był mistrzem w swoim rodzaju. Wystudjował wszystkie zalety i wady swego instrumentu, i umiał wykorzystać je doskonale. Z Ryszardem grał niejednokrotnie. Teraz Ryszard rozpoczął. Następnie Godfryd zaakompanjował. Rozległy się czyste, przepiękne tony, jakich trudno było się spodziewać po starym oboju. Była to produkcja tem bardziej zadziwiająca, że nstrument ten nie nadaje się do solowych poipisów.
Słuchacze byli zdumieni. Melodja ojczystej pieśni ogromnie wzruszyła stryja Daniela. Ledwo powstrzymał łzy, cisnące się do oczu. Skoro przebrzmiał finał, serdecznie wyraził swoją wdzięczność i swój zachwyt.
— A więc gra pan również niemieckie pieśni? — zapytał Godfryda.
— Yes — odparł pucybut.
— Czy nauczył się pan tego w Anglji?
— Yes.
— Czy śpiewa się i gra w Anglji niemieckie pieśni?
— Yes.
— Nie zechciałby pan zagrać jeszcze czegoś?
— Yes.
Było to jedyne słowo angielskie, które wymawiał prawidłowo. Zaczął więc znowu grać. Melodje rzewne i tęskne usposobiły Steina melancholijnie.
Strona:PL May - Matuzalem.djvu/537
Ta strona została skorygowana.
143