rzekł Degenfeld. — Chyba uprzedził pana, że wychodzi?
— Nic podobnego. Kiedy się obudziłem, nie było go już w łóżku. Wraz z nim znikła broń jego, torba, oraz parasol. To mnie zaniepokoiło.
— Ba, mijnheer nigdy się nie rozstaje z temi akcesorjami. Niczego to nie dowodzi. Czy stryj Daniel już wstał?
— Zapewne — rzekł Ryszard. — Siedziałem z nim do rana.
— Zobaczymy.
Służba nic nie wiedziała o zniknięciu grubasa. Wyszli zatem przed dom. W tej samej chwili nadszedł mijnheer, obarczony obiema flintami i tornistrem. Trzymał otwarty parasol. Szedł ze stryjem Danielem i wiódł z nim ożywioną rozmowę. Stryj Daniel zawołał zdaleka:
— Dzieńdobry, moi panowie! Jak się czujecie? Ktoby to myślał! Jestem wam niezmiernie wdzięczny Ktoby — —
— Przepraszam — przerwał Matuzalem. — Niema powodu do szczególnej wdzięczności. Sprowadziliśmy panu bratanka, za co korzystamy z pańskiej gościnności. Jesteśmy skwitowani.
— Ale skądże znowu! Wasze przybycie wywołało przełom w mojem życiu, zwłaszcza w związku z rozmową z tym panem.
— Z mijnheerem? Szukaliśmy go właśnie. Powiedz pan, gdzie pan dzisiaj zniknął, mijnheer!
— Chciałem kupić naftę.
Strona:PL May - Matuzalem.djvu/542
Ta strona została skorygowana.
148