Strona:PL May Karawana niewolników.djvu/8

Ta strona została przepisana.

Niewielka karawana nie znajdowała się co prawi na bezmiernej Saharze, ani na Hammadzie, podobn do morza, dzięki falistym wzgórzom piasczystym, a w każdym razie na pustyni, której końca oko na próżno wypatrywało. Piasek, piasek i nic, tylko piasek! Ani jedno drzewo, ani jeden krzak, ani nawet źdźbło trawy nie przerywało tej jednostajności. W dodatku świeciło z nieba słońce jak ogień, nigdzie nie było cienia, prócz tylko za poszarpaną i chropowatą grupą skał, wznoszącą się w górę z piaszczystej równiny i podobną do ruin zamczyska.
Tam spoczywała karawana od godziny przed południem do teraz, ażeby w najgorętszej porze dnia dać wypocząć wielbłądom. Czas asru minął, chciano więc wyruszyć dalej. Muzułmanin, a szczególnie syn pustyni, wybiera się wogóle w podróż zawsze w godzinie asru i tylko z wielkiej konieczności robi w tem wyjątek. Jeśli podróż potem nie wypadnie pomyślnie, jak się tego spodziewał, przypisuje oczywiście winę temu, że nie rozpoczął podróży o szczęśliwej godzinie.
Karawana była mała, bo składała się tylko z sześciu osób, tyluż wielbłądów wierzchowych i pięciu jucznych. Pięciu ludzi było Arabami Homr, którzy uchodzą za bardzo nabożnych muzułmanów. Że zasługują na tę sławę, okazało się teraz po modlitwie. Kiedy bowiem tych pięciu wstało i udało się do zwierząt, mruknął szech zcicha do nich:
— Allah jenahrl el kelb, ei nuzrani, niech Bóg zniszczy tego psa, chrześcijanina!
Spojrzał przytem wrogo na szóstego podróżnego, który siedział tuż pod skałą, zajęty zdejmowaniem skóry z małego ptaka.
Człowiek ten nie miał ostro wykrojonych rysów i gorących oczu Arabów, ani też ich wysmukłej postaci. Kiedy zauważył, że zamierzają wyruszyć, wstał i wtedy wystąpiła wyraźnie jego wysoka postać o szerokich plecach. Włosy miał jasne, a taki sam pełny zarost okalał mu całą twarz. Oczy jego były niebieskie