Przedzieraliśmy się właśnie przez gęstą krzewinę, gdy nagle przed sobą w oddaleniu usłyszałem głos, wołający, o ratunek. Był to głos niewiasty. Musiało jej widocznie grozić wielkie niebezpieczeństwo. Dałem koniowi ostrogi i popędziłem szybko przez krzaki. Halef pędził tuż za mną. Kasem, który usłyszał także ów głos, wstrzymał konia i pełen trwogi odezwał się do nas:
— Wstrzymajcie konie, wstrzymajcie! Effendi, proszę cię na Allacha, ukryj się tu w krzach. Niechaj tam wzywa o pomoc, kto chce. Kto rzuca się w widoczne niebezpieczeństwo, tego ono pożre z skórą i kośćmi!
Nie zważałem naturalnie na tę przestrogę i coraz szybciej pędziłem naprzód. Wołanie o pomoc stawało się coraz trwożliwszem i coraz wyraźniej je słyszałem. Gdy dobiegłem do brzegu krzewiny, ujrzałem brzeg przeciwległy i ciągnący się po za nim wąski pasek trawy, który otaczał z prawej strony bór, z lewej lesiste wzgórza, z przodu nizkie krzewy, które przebiegłem. Pas ten był może długi ośmset kroków. Niewiasta nie biegła, ale formalnie pędziła po nim co sił starczyło, wołając o pomoc, jakoby goniła ją jaka nieprzyjazna istota. A jednak, jak daleko sięgnąć mogło me oko, nic nie widziałem.
Niewiasta ta wybiegła z przeciwległych krzów i oddaliła się już może o jakie sto pięćdziesiąt kroków. Siły dodawał jej przestrach; zwróciła się wreszcie ku rzece, ażeby ją przebyć i ocalić życie. W tej chwili ujrzała mnie i Halefa, skierowała ku nam kroki, wołając ciągle o pomoc. Kasem ośmielił się zbliżyć
Strona:PL May Matka Boleściwa.djvu/10
Ta strona została uwierzytelniona.
— 8 —