Strona:PL May Matka Boleściwa.djvu/11

Ta strona została uwierzytelniona.
—  9  —

ku nam aż do samego brzegu krzów, w których się ukrył. Ujrzał pędzącą niewiastę i śmiejąc się, odezwał się:
— Allahi, Wallahi, Tallahi! Niewiasta ta szalona, woła o pomoc, a nie grozi jej żadne niebezpieczeństwo.
Ale wkrótce pokazało się, że przestrach jej nie był bez powodu, gdyż z krza, który za nią leżał, wyskoczył pies, a za nim drugi i trzeci. Były to olbrzymiej wielkości, szare, kurdyjskie psy gończe z rasy, którą Kurdowie zowią tazi. Pies taki wysoki jest jak cielę, nie ma dobrego węchu, ale skoro wpadnie raz na ślad, już go nie straci, a tak jest tresowany, że tego, na kogo go puszczą, chwyta za gardziel i rozrywa ją. Niewiasta ta znajdowała się więc w jak największem niebezpieczeństwie. Gdyby ją psy dosięgnęły, nie byłoby dla niej ocalenia. Biegły, skacząc, jak pantera. Musiałem jej wiec szybko przybyć z pomocą i popędziłem, co koń wyskoczy.
— Wstrzymaj się, wstrzymaj, na Ałłaha! Psy ściągną cię z konia i rozedrą! — wołał na mnie Kasem.
Nie zważając na głos jego, pędziłem coraz szybciej, ażeby stanąć w miejscu, skądby strzał nie chybił; następnie zatrzymałem spienionego rumaka, sięgnąłem po mój karabin, koń mój. kiedy przyłożyłem kolbę, stanął jak mur; wiedział on, że chcę strzelać i nie ruszył się. Karabin mój, dający kilka strzałów raz po razie, znany był już na Wschodzie, drżeli przed nim ci, co mieli sposobność poznać go. Mogłem się na niego spuścić. Dałem z niego trzy strzały, a psy, które mogłem